PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=10517}

Elita zabójców

The Killer Elite
5,8 864
oceny
5,8 10 1 864
4,0 3
oceny krytyków
Elita zabójców
powrót do forum filmu Elita zabójców

Któż by się spodziewał, że rok po nakręceniu tak wyśmienitego filmu jakim był „Dajcie mi głowę Alfredo Garcii” Krwawy Sam zacznie kręcić kino wręcz szmirowate. Na dodatek przy scenariuszu pracowali doświadczeni już wyjadacze z branży w szczególności mam na myśli Stirlinga Silliphanta, który na swoim koncie miał już statuetkę oskara za scenariusz adaptowany do filmu „W upalną noc” Jakież były przyczyny tak niskiej formy, tak doświadczonego reżysera jakim bez wątpienia był Peckinpah. Postaram się po krotce wyjaśnić. Jak głoszą plotki, ponoć nie był to najlepszy okres w jego życiu. Połowa lat siedemdziesiątych była dla niego okresem, totalnego odlotu, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Szybował ponoć najwyżej z całej branży, a jak wiemy Hollywood zawsze było za pan brat z dragami. Sam gustował w połączeniu kokainy i heroiny czyli tzw. speedballu, należał, wiec bez wątpienia do samej arystokracji ćpunów. Zatem nie prowadził się dobrze,a jego zdrowie psychiczne nie było w najlepszej kondycji. Nie powinno zatem dziwić, że jego filmy w tym okresie nie należały do wybitnych. Na palnie filmowym szybko zyskał przydomek człowiek widmo, bowiem widywano go rzadko, a jeśli już się pojawił to wyglądał jak cień samego siebie. Większość uwagi poświęcał, ponoć producentowi wykłócając się głównie o zbyt niski budżet. Swoboda artystyczna z jakiej do tej pory słynął nie interesowała go wcale, a swój stołek reżyserski chętnie odstępował innym. W kręgu jego zainteresowań były głównie niekończące się imprezy branżowe, które przeradzały się w maratony na cześć hedonizmu stosowanego. Jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć w jaki sposób nie powinno się kręcić thrillerów z pogranicza akcji, to zapraszam do oglądania tego filmu. Krwawy Sam stworzył tutaj idealny samouczek, tego jak filmów nie powinno się kręcić. Jest się na czym wzorować, a raczej czego się wystrzegać!

Sam początek filmu nie sprawia jeszcze złego wrażenia, ale czym dalej w las tym drzewa bardziej skarlałe i powykrzywiane. Historia jest w zasadzie typowa, i schematyczna. Otóż mamy tutaj dwóch przyjaciół, którzy pracują w nietypowej branży, a mianowicie zajmują się zleceniami dla CIA. Wszystko odbywa się pod przykrywką i w aurze pełnej konspiracji. Tematyka całkiem ciekawa trochę rodem z teorii spiskowych, bowiem dowiadujemy się, że prywatna organizacja wykonuje brudną robotę na życzenie rządu, także być może scenarzyści otarli się po części o prawdę. Któż to wie czasy były wtedy dziwne. Partnerują sobie nawzajem znakomici aktorzy tamtych czasów m. in. James Caan oraz Robert Duvall, można by powiedzieć elita wśród amerykańskich aktorów, kreowani są przed widzem na tytułową elitę zabójców. Niestety jednak wywiązali się ze swych ról nienależycie i widz szybko dostrzega, że do elity tytułowych zabójców w tym filmie im daleko.

Zawiązaniem akcji, a jakże by inaczej jest zdrada. Schemat zachowany, jeden partner zdrajcą, wilkiem podstępnym drugiemu. Wysyła swego najlepszego kumpla na tzw. przedwczesną emeryturę, strzelając w newralgiczne punkty kończyn. James Caan gra tutaj rzecz jasna tego poszkodowanego i szczerze powiedziawszy do tej roli pasuje jak ulał. Podczas krótkiej rehabilitacji, w rządowym szpitalu, poprzysięga srogą zemstę na swym niedawnym koledze po fachu. Gdzieś tam w tle przewija się jeszcze wątek miłosny, dowiadujemy się z niego w zasadzie tylko tego jaka rolę pełnią pielęgniarki w rządowych szpitalach oraz że hasz i dziwki to najlepsze środki znieczulające. Scenarzyści nie silą się specjalnie, na zarysowanie postaci owej siostry miłosierdzia. W ogóle wątki poboczne sprawiają wrażenie niedomkniętych. Wprowadzane sa w zasadzie nie wiadomo w jakim celu i nie służą rozwijaniu fabuły. Jak łatwo się domyślić nasz główny w szybko dochodzi do formy i czułe objęcia wyżej wspomnianej siostrzyczki nie są mu już potrzebne. Scenariusz popada w kolejne schematy motyw zemsty eksploatowany jest w najlepszym wydaniu. Niegdyś partnerzy, teraz przyszło im stanąć po przeciwnych stronach barykady. Obaj przyjmują to samo zlecenie. Mamy tutaj typowy podział na dobrych i złych. Zlecenie, które bierze na swoje pokiereszowane do niedawna jeszcze barki wymaga zmontowania tzw. ekipy co jest doskonałym pretekstem do wprowadzenia postaci drugoplanowych. Wśród nich bryluje Burt Young w roli szpecą od samochodów, wypada całkiem przyzwoicie szczególnie w scenach ucieczki z japońskiego centrum. Niestety idiotyzmy scenarzystów dają o sobie znać także w jego przypadku. Kto widział sceny końcowe z jego udziałem zapewne wie co mam na myśli.

Dialogi wygłaszane są wręcz niemrawo i ospale, tak jakby od niechcenia, kwestie też nie należą do najciekawszych za przykład niech posłuży scena rozgrywająca się w dokach, kiedy nasi bohaterowie oczekują na pojawienie się złych do szpiku kości najemników. Rozmowy zmierzają w nieznanym kierunku, postacie plotą coś na temat złego systemu, wyzysku, ciemiężenia jednostek, co do specjalnie odkrywczych nie należy i sensu większego upatrywać się w tym nie powinno. Zdarza się czasem oczywiście jakiś błyskotliwy tekst padający na ekranie, ale należy to raczej do rzadkości. W gwoli ścisłości zacytuje jeden wart uwagi. Wygłasza go James Caan kierując swe słowa do pewnej urodziwej japonki, która jest pod wrażeniem jego bohaterskich czynów.

„-Masz dużo dziewczyn?
-Mnóstwo, nadwyżki wysyłam do haremu w Turcji!
- Jestem dziewica.
- Nie obraz się, ale mnie to wali” Kwintesencja szlachetności ze strony naszego bohatera wspina się w tym momencie na wyżyny, z których ciężko będzie się stoczyć już do końca całego seansu. Takiej szlachetności chyba nikt się spodziewał, nie wiadomo czy się śmiać czy płakać, może w tym wypadku najlepiej jedno i drugie byłoby najrozsądniejszym wyjściem. Takich perełek można przytoczyć oczywiście więcej, ale po co w zasadzie, i tak nikomu nie będzie chciało się tego czytać. Obejrzycie sami przekonacie się na własnej skórze.

Reasumując moją wypowiedz przytoczę główne zarzuty. Kierować je należy w stronę nieudolnego scenariusza, jest on bowiem rozwlekły do niebotycznych wręcz rozmiarów i parszywie dziurawy. Wszystko wlecze się bez końca. Wpadek fabularnych jest co nie miara, uroszczeń też nie brakuje. Jednym słowem niezły bałagan. Bezładu i składu. Montaż do wybitnych też nie należy czasami coś mignie nam przed oczami, ale nie wiadomo czemu ma to służyć. Widać to szczególnie w sekwencji finałowej batalii, która jest wyjątkowo nieudolnie zmontowana. Kasa dla montażystów poszła pewnie na dragi. Jak legenda głosi na plan przywożono je pokaźnych rozmiarów ciężarówka. Miejcie też na uwadze drodzy czytelnicy, że pisze tą pseudo recenzje właśnie w duchu dzieła, które dane mi było przed chwila oglądać. Bo czymś takim wypada się inspirować, ale tylko w zła stronę. Finał o którym raczyłem już wcześniej napomknąć sprawia, że śmiech staje się głośniejszy od kul wystrzeliwanych na ekranie, i zakrawa na groteskę. Słowa, że coś tu nie sztymuje nabierają, w konfrontacji z tym obrazem innego znaczenia. W niczym nie przypomina to stylu starego dobrego krwawego Sama. Lata świetności już za nim nie będzie mu dane odejść w glorii i chwale. Od tego filmu zaczynają się jego krótkie wzloty i upadki kariery reżyserskiej. Przez niektórych zwany będzie od tego momentu już nie krwawym lecz tanim Samem. Szkoda, że tak właśnie potoczyły się losy jednego z najciekawszych twórców kina niepokornego. Jak zakończył swą karierę to już historia na inna opowieść.

Oceniłem na 5 choć jest to ocena zdecydowanie na wyrost, ale czego nie robi się z sentymentu.




Roland_Kirk_Rahsaan

gimbus nie zauważy dobrego filmu nawet gdy usiądzie mu na twarzy.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones