Recenzja wyd. DVD filmu

Krwawy biznes (2015)
Ernie Barbarash

Bez litości... dla widza

"Z bólem przyznaję, iż o ile 'Krwawy biznes' stanowi lekki krok naprzód względem '6 kul' czy 'Miasta odkupienia', tak niska jakość i ogólna toporność nowego filmu z Van Dammem nie pozwalają
Wbrew zdrowemu rozsądkowi, wciąż w mym sercu tli się nadzieja, iż jeden z największych herosów kina kopanego z końcówki lat 80. i początku lat 90. otrzyma szansę na występ w porządnym wysokobudżetowym filmie akcji. Niestety, ostatnie tytuły z Van Dammem to kręcone znikomym sumptem pozycje na pograniczu kina klasy C, zazwyczaj osadzone w Rumunii lub innym kraju o niskich kosztach produkcji. Jeden z tego typu koszmarków, który miałem wątpliwą przyjemność recenzować jakiś czas temu, to "6 kul". Ciężki klimat, minimum humoru i silenie się na głębie psychologiczną to, bynajmniej, nie elementy, które charakteryzują największe hity "Muskułów z Brukseli". O zgrozo, za kamerą filmu "Krwawy biznes" stanął Ernie Barbarash, który maczał palce zarówno w nadmienionych "6 kulach", jak i poprzednich niskobudżetowych produkcjach z Van Dammem. Może tym razem reżyser o rosyjskim rodowodzie wspiął się na wyżyny kinematograficznej sztuki, oferując fanom aktora porządną rozrywkę w starym stylu?

Deacon (Jean-Claude Van Damme) zna się dobrze na dwóch rzeczach, tj. odbijaniu zakładników i zabijaniu ludzi. Połączenie obu umiejętności pozwoliło mu wieść żywot pozbawiony strachu i zahamowań. Brawura mężczyzny przejawia się choćby w jego decyzji o oddaniu jednej nerki swojej siostrzenicy, córce brata George'a (John Ralston). Niestety, po przybyciu do Chin, Deacon wdaje się w krótki i płomienny romans z Aną (Charlotte Peters). Po upojnej nocy spędzonej w hotelu, były agent sił specjalnych z przerażeniem dostrzega ogromną bliznę przechodzącą przez jego plecy. Okazuje się, iż Deacon padł ofiarą nielegalnych handlarzy organów, którzy pobrali nerkę od nieprzytomnego ex-agenta. Mężczyzna ma tylko paręnaście godzin na odzyskanie zguby i uratowanie Bogu ducha winnej siostrzenicy...

Gwoli ścisłości przyznaję, iż naprawdę liczyłem na "Krwawy biznes". Oczywiście czułem w kościach, iż film nie będzie propozycją najwyższych lotów, jednak tematyka i naprawdę niezły zwiastun dawały nadzieję na poziom znacznie wyższy od ostatnich owoców duetu JCVD - Barbarash. Z bólem przyznaję jednak, iż o ile "Krwawy biznes" stanowi lekki krok naprzód względem "6 kul" czy "Miasta odkupienia", tak niska jakość i ogólna toporność nowego filmu z Van Dammem nie pozwalają zaliczyć go w poczet udanych produkcji godnych bezwarunkowego polecenia, nawet zagorzałym fanom mięśniaka.

Największy potencjał obrazu skrywał się w mocnym temacie handlu organami, który pozostawiał sporo miejsca na czystą akcję pompującą adrenalinę do żył widza. Debiutant Joshua James próbował nawet przemycić w swoim skrypcie parę dramatycznych wątków, jednak wysiłki scenarzysty położyła tragiczna realizacja wynikająca z drastycznie okrojonego budżetu. Już od pierwszych scen można niemalże bez pudła stwierdzić, iż film nagrywany był tandetnymi kamerami telewizyjnymi, co w żaden sposób nie uatrakcyjnia odbioru "Krwawego biznesu". Co gorsza, strona techniczna poległa również w paru innych, mniej lub bardziej kluczowych, aspektach.

Oczy widza raz po raz drażnią gryzące się sylwetki bohaterów z tłem. Stawiam na nieumiejętnie użyty green box, co zresztą tłumaczyłoby niedopasowanie aktorów z drugim planem. Efekt przypomina źle wykonaną obróbkę w Photoshopie, w wyniku której wycięte obrazki mają ostre krawędzie i wyraźnie odstają od reszty zdjęcia. Drugi filmowy grzech, który znacznie obniża walory sekwencji wymian ognia, to tandetnie wykonane strzały i sztuczne komputerowe dziury po kulach zdobiące otoczenie. O żałośnie zrealizowanych eksplozjach, bez jakiegokolwiek udziału sztuczek pirotechnicznych, nawet nie wspominam.

Mankamenty techniczne bolą o tyle, iż Ernie Barbarash wyraźnie próbuje nieco pobawić się montażem, co zresztą stanowi postęp w porównaniu do poprzednich dzieł reżysera. W "Krwawym biznesie" na pewno udanie wypada otwierająca scena prologu, w którym rozdygotany Deacon leży w wannie wypełnionej lodowatą wodą. Kolejne ujęcia prezentują przebitki z wydarzeń poprzedniej nocy, powoli ujawniając szczegóły tragicznego zajścia. Niestety, im dalej w las, tym gorzej dla widza. Co prawda Van Damme dostał pole do popisu w paru scenach, jednak zbyt szarpany montaż złożony z migawkowych ujęć to to, czego tygryski nie lubią najbardziej, by sparafrazować klasyka. Na pewno pod względem zamysłu ciekawie wypada potyczka z ochroniarzami w nocnym klubie z użyciem... Biblii, równie duży potencjał mają sceny pojedynku z drabem siedzącym w aucie oraz starcie na arenie nielegalnej gali sztuk walki. Chaotyczne zobrazowanie mordobić nie pozwala jednak rozwinąć skrzydeł Van Damme'owi, pozostawiając u widza uczucie niedosytu.

Dobrą wiadomością dla wielbicieli belgijskiego aktora będzie jego świetna tężyzna fizyczna, która stanowi promyk nadziei na lepsze projekty w przyszłości. Van Damme lubi eksponować swe wytrenowane ciało, ku czemu ma okazję w wielu momentach filmu. Pomijając walory estetyczne, które zapewne najbardziej doceni żeńska część widowni, JCVD wciąż może pochwalić się niezwykłą gibkością i ponadprzeciętnymi umiejętnościami z zakresu sztuk walki, co widać na ekranie. Belg ochoczo prezentuje swoje dwa znaki firmowe, czyli szpagat i kopniak z obrotu. Jak widać nawet i w wieku 54 lat (!) można być w rewelacyjnej formie, żeby tylko za godną pochwały kondycją poszły równie godne pochwały filmy...

Niestety, "Krwawy biznes" to film bardzo nierówny, który ciężko z czystym sumieniem zarekomendować rozeznanym w temacie kinomanom. Obiecujący początek, spartaczony środek i zaskakujący finał przypominają dziwaczną sinusoidę jakości, która dobitnie ukazuje największą bolączkę produkcji. Po klimatycznej introdukcji, z ekranu po prostu zaczyna wiać nudą, zaś odważne zakończenie nie ratuje nijakiego wydźwięku całości. Pomimo kolejnej porażki, wciąż naiwnie trzymam kciuki za Van Damme'a, licząc jednocześnie na jego udział w wysokobudżetowym „akcyjniaku”. Neeson odnalazł swoją drugą młodość w serii "Uprowadzona", może i do słynnego Belga za jakiś czas uśmiechnie się los? Inna sprawa, iż aktorsko JCVD przy postawnym Irlandczyku nigdy nie stał, to jednak temat na nieco inną bajkę...

Ogółem: 5=/10

W telegraficznym skrócie: kolejny poważny film w dorobku Van Damme'a i kolejna porażka na koncie aktora; lepszy niż ostatnie wyczyny Belga, gorszy niż ustawa przewiduje; ponownie nierówny montaż, żenująco słabe efekty specjalne i zmarnowany potencjał JCVD; rzecz ciężkostrawna nawet dla fanów "Muskułów z Brukseli".
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones